Po przejęciu Chojnic przez władze w Warszawie 31 stycznia 1920 r. stały się one miastem polsko-niemieckiego pogranicza. Granica państwa przebiegała bowiem od strony zachodniej zaledwie 2-3 km od jego centrum. Polscy strażnicy obsługiwali granicę jeżdżąc rowerami z budynków usytuowanych przy ul. Człuchowskiej, a niemieccy widzieli centrum miasta ze swych stanowisk i punktów widokowych. Niektóre gospodarstwa rolne zlokalizowane na terenie powiatu chojnickiego posiadały swoje dobra ziemskie po jednej i drugiej stronie granicy.
Na skutek decyzji aliantów podjętych w Wersalu w 1919 r. Prusy, wchodzące w skład Republiki Weimarskiej, zostały podzielone na dwie części, które przedzielał tzw. korytarz pomorski. Istotne miejsce na mapie Pomorza zajmowały Chojnice, przez które przebiegał ważny węzeł drogowy i kolejowy łączący Berlin z Królewcem. Stąd przez miasto przejeżdżały liczne transporty, które obsługiwały ruch osobowy i towarowy. Trasą tą przemierzały także pociągi specjalnego przeznaczenia wiozące cenne dokumenty polityczne, materiały wywiadowcze i surowce m.in. ze Związku Radzieckiego.
Pograniczny charakter miasta sprawił, iż w Chojnicach powołano – poza policją państwową – trzy jednostki polityczno-militarne: Straż Graniczną, I Batalion Strzelców i placówkę polskiego wywiadu. Tę ostatnią organizował od podstaw na miejscu ppor. Dobiesław Damięcki, ojciec popularnych aktorów Macieja i Damiana oraz dziadek Mateusza. Zadaniem jej była obserwacja i nadzorowanie niemieckiego Pomorza Środkowego, szczególnie pod kątem działań wojskowych. I w tym względzie po raz kolejny potwierdziła się prosta zasada, że między wywiadowcą a aktorem istnieje tylko cienka granica. Filmowego obrazu doczekała się też akcja „Wózek”, polegająca na fotografowaniu przez polski wywiad placówki chojnickiej niemieckich dokumentów przewożonych przez pociągi relacji Berlin-Królewiec.
W mieście zorganizowano stosunkowo gęstą sieć urzędów nadzorujących życie społeczno-gospodarczo-polityczne. Istniały bowiem na miejscu jednostki zależne od władz państwowych, wojewódzkich, powiatowych i miejskich. Z racji swojego przygranicznego położenia na miejscu rozwijał się przemyt przez zieloną granicę, a także obecna była prostytucja wśród niektórych kobiet. Dużym zakładem pracy pozostawała kolej, obsługująca ruch krajowy i międzynarodowy. Wraz z budową Centralnego Okręgu Przemysłowego i Gdyni rozwijano połączenia kolejowe na linii północ-południe.
W granicach miasta funkcjonowało szkolnictwo podstawowe i średnie, organizacje i stowarzyszenia, kościół protestancki i budowle katolickie oraz zachowały się nieliczne zabytki, bowiem w przeszłości miasto kilka razy płonęło bądź było plądrowane przez obce wojska. Jego centrum nadal zachowało charakter rzemieślniczo-kupiecki wspierany przez administracyjne otoczenie powiatowe. W okresie międzywojennym Chojnice stały się także kolebką żeglarstwa śródlądowego poprzez powołanie pierwszego w kraju klubu żeglarskiego, którego ikoną stał się Otto Weiland. Mimo licznych wyjazdów w mieście nadal mieszkała ludność niemiecka, która przez wybuchem II wojny światowej liczyła jeszcze ok. 10% mieszkańców oraz nieliczni już przedstawiciele gminy żydowskiej. Pozytywne na ogół relacje narodowościowe rzadko prowadziły do konfliktów. Dały one jednak znać o sobie w latach 1939-1945.
Wywiad niemiecki o aktywności polskich organizacji
narodowych
[Chojnice, 1934 r.]
1.
13 lutego odbyło się zebranie miejscowego koła Narodowej Demokracji, na którym przemówienie wygłosił emerytowany major wojsk polskich Antoni Nieborak. Mówca oświadczył, że układ oznacza utratę Pomorza i jest zdradą Polski. Wojsko Polskie stacjonujące na Pomorzu, w Wielkopolsce i na Śląsku obali we właściwym czasie reżim Piłsudskiego.
2.
Sąsiad nasz (wskazując ręką w kierunku Niemiec) gwałtownie zbroi się na lądzie, morzu i w powietrzu. Jest to wezwaniem dla każdego członka „Strzelca”, ażeby w razie napadu na Polskę bronić jej do ostatniej kropli krwi. Pakt o nieagresji jest w rzeczywistości próbą uśpienia naszej czujności. Właśnie teraz powinniśmy być szczególnie czujni.
3.
Do Pana Ministra Spraw Wewnętrznych w Berlinie.
Polski Związek Zachodni – Oddział Miejski w Chojnicach, po dłuższej przerwie, wystąpił dnia 26 lutego z odczytem. Zebranie odbyło się w sali gimnazjum. Zwołał je i prowadził dyrektor gimnazjum dr Korzeniowski. W zebraniu wzięło udział około 200 osób, aczkolwiek sam miejski oddział Polskiego Związku Zachodniego liczy około 100 członków.
Dr Korzeniowski mówił na zapowiedziany temat: „Narodowo-Socjalistyczna Partia Robotnicza Niemiec a Polska”. Wywody prelegenta zmierzały do wywołania wśród słuchaczy wrażenia, że jedynym celem polityki Hitlera jest uzbrojenie Niemiec. Dla uzasadnienia tych tendencji cytował fragmenty z książki Hitlera pt. „Mein Kampf”. Stwierdził, że odwetowe cele polityki widoczne są również w wojskowym szkoleniu weteranów ostatniej wojny i młodzieży. „Już dziś Niemcy mogą wystawić kilkumilionową armię. Polsko-niemiecki pakt o nieagresji jest niczym innym jak świstkiem papieru. Hitler, który przy objęciu władzy wymordował kilka tysięcy swych przeciwników politycznych, nie zawaha się pchnąć narodu niemieckiego do nowej wojny. Napad na Polskę spotka się ze zbrojną odpowiedzią. Nie tylko będziemy bronić naszych granic, ale Polska musi otrzymać te ziemie, które winny jej były przypaść przed 15 laty”.
Źródło:
Zasoby dawnego Centralnego Archiwum Niemieckiej Republiki Demokratycznej w Poczdamie, zespół Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Rzeszy Niemieckiej 1933-1945, teczka – Raporty szpiega; cyt. za: Witold Look, Kartki z dziejów ziemi chojnickiej, „Zeszyty Chojnickie” 1975/1976, nr 7-8, s. 60-63.
1 września 1939 r. hitlerowskie Niemcy dokonały agresji na Polskę, rozpoczynając w ten sposób wydarzenia związane z II wojną światową. Chojnice, z powodu swego strategicznego znaczenia i bliskości granicy z Niemcami, od pierwszych minut odczuły impet uderzenia nieprzyjaciela. Wczesnym rankiem jedna z uczennic Miejskiego Gimnazjum Żeńskiego pobiegła do swojego taty z informacją: „Tato, wojna!!”. Na co odpowiedział jej ojciec: „Dziecko, to tylko ćwiczenia wojskowe, bowiem wojnę wypowiada jedno państwo drugiemu na podstawie noty dyplomatycznej, a tego Niemcy nie uczyniły!”. Szybko miano się przekonać, że ta wojna różni się od poprzednich brakiem znanych konwenansów oraz swym totalnym charakterem.
Przed oficjalną agresją Niemcy zamierzali przejąć kontrolę nad korytarzem drogowo-kolejowym łączącym Chojnice z Tczewem, aby w ten sposób odciąć Armię „Pomorze” od pozostałych wojsk w głębi kraju. W tym celu, w miejsce pociągu osobowego relacji Berlin-Królewiec, od strony Piły wysłano wczesnym rankiem 1 września pociąg pancerny poprzedzony drezyną, który opanować miał chojnicki dworzec oraz pobliskie mosty i wiadukty. Chciano w ten sposób zapobiec ich wysadzeniu przez saperów, do czego wojska polskie były przygotowane. W pierwszych minutach wojny do akcji kontrwywiadowczej włączyli się pracownicy dworca, a w lokalnej historiografii akcja ta określana jest mianem „czynu zbrojnego chojnickich kolejarzy”. Co prawda udaremnili oni zasadnicze cele niemieckiego agresora, uniemożliwiając przejęcie budynku wraz z zapleczem, ale zapłacili za to wysoką cenę. Hitlerowcy bowiem poszukiwali chojnickich kolejarzy, którzy swym patriotyzmem dali znak innym do obrony swej ojczyzny, który trwał przez cały okres wojny. W tej grupie zawodowej były liczne ofiary zbrodni nazistowskich oraz zesłania do obozów koncentracyjnych.
Od pierwszych minut agresji intensywny ogień artyleryjski musieli przyjąć na siebie polscy żołnierze broniący miasta i pasa granicznego. W celu potencjalnego uderzenia niemieckiego w bliskim sąsiedztwie granicy wykopano sieć rowów strzeleckich i zapór przeciwczołgowych, które ograniczyć miały działania armii niemieckiej. Środki takie podjęto także w bliskim sąsiedztwie majątku rolnego na Igłach. Miejsce to zostało później wykorzystane do wymordowania polskiej i pomorskiej inteligencji z powiatu chojnickiego. Impet niemieckiego uderzenia był w rejonie Chojnic tak duży, że wczesnym popołudniem w obawie przed okrążeniem, wojska polskie zaczęły się wycofywać z miasta, udając się w kierunku Czerska i Tucholi. Odwrót oddziałom tym umożliwił 18 Pułk Ułanów Pomorskich, który za cenę dużych strat własnych, dokonał w godzinach popołudniowych szarży na stanowiska niemieckiej piechoty pod Krojantami.
Między godziną 13.00 a 15.00 dowódcy niemieckich wojsk przejmujących Chojnice nakazali zebranie się mieszkańcom, którzy pozostali w mieście, na głównych placach miejskich. W czasie krótkiego przemówienia, które brzmiało jak rozkaz, nakazali zachowanie spokoju i rozejście się do domów oraz słuchanie zarządzeń władz niemieckich, które przejęły kontrolę nad tym ośrodkiem powiatowym. Następnego dnia wywieszono na chojnickim ratuszu flagę ze swastyką, która zapowiadała niemal 5.5-letnią okupację hitlerowską.
1 września 1939 r. w Chojnicach
w świetle relacji mniejszości niemieckiej
[Chojnice, dnia 2 września 1939 r.]
Droga M.
Stajemy, modląc się przed Bogiem Sprawiedliwym. On zarządza i kieruje surowym sądem. On nie dopuści, by źli ciemiężyli dobrych. Niechaj imię jego będzie pochwalone, on o nas nie zapomni /…/. Piwnice zostały uszczelnione przeciwko atakom gazowym bez potrzeby. Nieoczekiwanie zostaliśmy wczoraj o 4.45 zbudzeni ze snu. Pakujemy, więc, prędko najpotrzebniejsze z bielizny, pościeli i żywności, którą w tym celu wcześniej zakupiliśmy i na dół do piwnicy Paula. W niej zgromadziło się po kolei wraz z dziećmi 16 osób, m.in. rodzina S. i M. Brakowało tylko H.G.M. i J. Ci już wcześniej uciekli do Gdańska. Podobnie wszyscy Reichsdeutsche uciekli przez niemiecką granicę, zgodnie z zarządzeniem niemieckiego Konsulatu.
Armaty i szrapnele grzmiały gromko, ale my siedzieliśmy w schronie bezpiecznym przed bombami.
To trwało z niewielkimi przerwami do około 18.00 po południu. Paul i inni mężczyźni obeszli dom dookoła, ażeby zapoznać się, gdzie teraz faktycznie trwa walka. [Paul] powrócił radosny z powrotem. On widział już na [ul.] Wysokiej błyszczące stalowe hełmy /…/.
Wszystko szło na Rynek. Na nim kotłowało się od żołnierzy i wozów pancernych. Przed domem rodziny M. stał duży oddział. Wszyscy zostali przez Klarę i Lotę poczęstowani bułkami, winem i wodą z sokiem. Wielu niosło już bukiety kwiatów. To była głęboko odczuwana radość, okrzyki radości, między nielicznymi tutaj jeszcze pozostałymi Niemcami /…/.
Nasze miasto bardzo wiele ucierpiało. Przed ratuszem jest pełno gruzu z pokrycia dachu. Na wieży farnego kościoła katolickiego był posterunek obserwacyjny, dlatego też wieża i sąsiednie domy zostały mocno zniszczone. Wysadzono w powietrze most kolejowy. Wiele okien wystawowych sklepów przy ul. Gdańskiej, których właściciele pouciekali, zostało rozbitych, a ich słodka zawartość zrabowana przez żołnierzy. To jest wojna! Wiele okien dookoła pękło od podmuchu [wybuchów]. Także i tam, gdzie dawniej mieszkała panienka M.K.
Ale wszyscy jesteśmy Niemcami i wreszcie zakończą się te szykany /…/.
Droga M.
Także od nas serdeczne życzenia. Czy możecie pojąć naszą
radość, my jesteśmy znowu Niemcami, Niemcami i możemy
głośno to powiedzieć. Uszczypnęłam się w ramię, by nie
śnić.
Dziękujemy naszemu wodzowi!
Heil Hitler
P. L. i A.
Źródło:
L. Stoltmann, 1 września 1939 r. w relacji społeczności niemieckiej na przykładzie korespondencji prywatnej, „Zeszyty Chojnickie” 1999, nr 17, s. 71-74.
Od pierwszych godzin wojny we wrześniu 1939 r. do niewoli niemieckiej trafiali polscy żołnierze i oficerowie biorący udział w obronie ziem przed agresorem, a także przedstawiciele innych służb mundurowych – straży granicznej, policji czy wywiadu. Instytucje te funkcjonowały na terenie miasta i powiatu, jak również w związku z zaostrzającą się sytuacją międzynarodową na terenie powiatu zaczęły kwaterować jednostki z innych garnizonów wojskowych, ściągniętych do potencjalnej obrony Pomorza. Niektórzy z wojskowych w przede dniu II wojny światowej po raz pierwszy zobaczyli zarówno Pomorze jak i Chojnice. Warto dodać, że w przedwojennej Polsce ok. 1/3 ludności stanowiły mniejszości narodowe i etniczne, wśród których wyróżniali się Białorusini, Niemcy, Ukraińcy i Żydzi.
W związku z tym, iż we wrześniu 1939 r. Niemcy po raz pierwszy w latach II wojny światowej podjęli zbrojną konfrontację na tak szeroką skalę, z wykorzystaniem wszystkim rodzajów broni, do końca sierpnia 1939 r. nie miano pewności czy konflikt zbrojny wybuchnie. Adolf Hitler w tym czasie często odwoływał się bowiem do perswazji, szantażu czy gróźb różnego typu celem wymuszenia korzystnych dla siebie i Niemiec rozwiązań. To też powodowało, że strona polska była tym faktem zdezorientowana, w pełni nie przygotowana do takiej konfrontacji i liczyła na wsparcie państw zachodnich – Francji i Wielkiej Brytanii. Przy okazji nie miała wiedzy na temat tajnego protokołu parafowanego w Moskwie 23 VIII 1939 r. między ministrami spraw zagranicznych – Joachimem von Ribbentropem oraz Wiaczesławem Mołotowem, który dzielił strefy wpływów w Europie między Niemcy a Związek Radziecki.
Największa grupa wojskowych trafiła do niemieckiej niewoli w pierwszych czterech dniach września 1939 r., kiedy trwały walki o utrzymanie korytarza pomorskiego, który zabezpieczała Armia „Pomorze” dowodzona przez gen. dyw. Władysława Bortnowskiego. W związku z tym, iż Chojnice stanowiły ważny węzeł komunikacyjny dla jego obrony wydzielono w pobliżu miasta grupę operacyjną „Czersk”, dowodzoną przez gen. bryg. Stanisława Grzmot-Skotnickiego. To właśnie wojskowi z tych formacji trafiali jako pierwsi do niemieckiej niewoli.
Wojskowych transportowano do obozów jenieckich przygotowanych dla nich, początkowo na terenie Niemiec, a później w całej okupowanej przez Wehrmacht Europie. Stalagi były przygotowane dla żołnierzy szeregowych i podoficerów, a Oflagi dla oficerów i korpusu generalskiego. Mimo że odgrodzone były od otoczenia drutem kolczastym, były to swoiste miasteczka, w których funkcjonowały miejsca do spania, kuchnia, pralnia, szwalnia a nawet poczta obozowa. W obozie II C Woldenberg (obecnie Dobiegniew) poczta taka przygotowała znaczki z wizerunkiem głównych miast pomorskich, na których znalazła się chojnicka Brama Człuchowska.
Niektórzy z chojnickich wojskowych nie dostali się do niemieckiej niewoli, wycofując się z oddziałami polskimi na Wschód. Po 17 września dostawali się oni najczęściej do niewoli radzieckiej. Oficerów pomorskich czekał tam okrutny los, bowiem zostali wymordowani przez NKWD w lasach Katynia i innych miejscach kaźni sowieckiego totalitaryzmu. Taki los zgotowano tysiącom osób należących do elit państwowych i narodowych.
Pamiętnik z wrześniowej niewoli
[Okolice Chojnic, sierpień-wrzesień 1939 r.]
31 VIII 1939 r.
Dnia 31 sierpnia 1939 r., gdzieś o godz. 16.00 wywieszono plakaty o ogłoszeniu powszechnej mobilizacji w Polsce. Kwaterowaliśmy całym batalionem pierwszego 35. Pułku Piechoty w miejscowości Kęsowo, powiat Tuchola. Ludność cywilna jak i wojskowi zbierali się grupkami i szły komentarze na temat wojny – będzie czy też nie. Udaliśmy się wieczorem – jak zwykle – do jedynej karczmy na dziennik radiowy, który nic nowego nie przyniósł. Tylko był ogłoszony rozkaz szyfrem, który się odnosił do wszystkich panów dowódców. Po dzienniku – jak zwykle – piwo, bo wódki nie było. Ja i kolega plutonowy Piotrowski wypiliśmy po dwa kieliszki jakiejś „jajkowej”, którą po raz pierwszy, a może i ostatni piłem. Rozeszliśmy się do spokojnego snu /…/.
1 IX 1939 r.
W dniu 1 września o godz. 5.00 rano „alarm”. Pierwsza kompania naszego baonu z plutonem z naszej kompanii i pluton karabinów maszynowych już stali na stanowiskach bojowych. Pół godziny później kompania gotowa była do wymarszu i stała w podwórzu gospodarstwa rolnego. Tabor wyjeżdżał na tyły. Słychać pierwsze strzały armatnie, których nie słyszałem od wojny światowej. Rozpoczyna się też strzelanina pierwszej kompanii. Na razie nie wiadomo, co się dzieje? Wojna – nie wojna – wszyscy sobie lekceważymy /…/.
3 IX 1939 r.
Ogień różny ze wszystkich stron. Posuwamy się skokami, nad nami latają zygzaki świetlnych pocisków – i armatnich, i karabinowych. Szczęście było nasze, że ogień, tj. pas działania nie był szeroki. Zupełnie już ciemno. Kulki koło nas już nie gwiżdżą, pozostałem w tyle i tu dopiero zobaczyłem żniwo ognia: ludzie, konie, wozy – wszystko razem. Jęk rannych nie daje spokoju. Wciąż słuchać: dobijcie mnie, wody /…/. Później spotykamy jakiegoś podporucznika rezerwy. Pytam się: co jest panie poruczniku. Odpowiada, że jesteśmy w niewoli – kapitan Pietrzak tak załatwił /…/.
8 IX 1939 r.
8 września dostajemy bułkę chleba na trzech i puszkę konserwową o wadze ok. 500 gramów na dziesięciu. Przyjeżdżają samochody i znów ładują po pięćdziesięciu i jedziemy dalej. Jedziemy przez Tucholę. W mieście ruch i handel normalny. Dalej jedziemy w kierunku Chojnic. Miasto mało zniszczone. Nareszcie wjeżdżamy na teren Niemiec. Przywożą nas do miasta Schlochau (Człuchów) i wyładowują na Placu Tartacznym. W bramie jeden kapral i cywil niemiecki każdego przechodzącego kopią i biją czym popadło. Później jednak na interwencję jednego naszego pułkownika, bicia zaniechano. Spotkałem tu kierownika szkoły z Rytla – F. Reszkę. Ludność cywilna w połowie patrzy na nas z politowaniem a druga z drwinami /…/.
Źródło:
Paweł Kozłowski. Pamiętnik z niewoli, oprac. H. Głogowska, „Zeszyty Chojnickie” 1999, nr 17, s. 61-70.
W nocy z 1 na 2 IX 1939 r. dowódca grupy operacyjnej „Czersk” gen. bryg. Stanisław Grzmot-Skotnicki otrzymał rozkaz odwrotu z rejonu Chojnice – Rytel – Czersk na obszar Jezior Cekcyńskich. Tym samym Chojnice znalazły się w rękach niemieckich. W ciągu najbliższych godzin cały powiat chojnicki opanowany został przez wojska niemieckie, które rozbiły Armię „Pomorze”. Tym samym administracja niemiecka stawała się dominującą strukturą organizacyjną na tym terenie. Jej zadaniem stało się ugruntowanie niemieckich wpływów w mieście i powiecie, a tym samym zaprowadzenie nowych porządków w myśl założeń NSDAP, która stawała się jedyną siłą polityczną.
Jednym z pierwszych działań podjętych przez okupantów niemieckich stało się wyczyszczenie Pomorza z elementów niepożądanych, do których należeli Żydzi. Pierwsi żydowscy osadnicy przybyli do Chojnic jeszcze w końcu XVIII w., a ich liczebność stale rosła, osiągając w 1829 r. liczbę 163 przedstawicieli, a w 1885 r. stanowili oni liczną, bo 563-osobową grupę etniczną w mieście. Od 1900 r. wielkość tej społeczności zaczęła maleć ze względu na rozruchy antysyjonistyczne, do których doszło w mieście po śmierci ewangelickiego gimnazjalisty Ernesta Wintera. O jego śmierć i następnie rozczłonkowanie części ciała oraz rozrzucenie po różnych częściach miasta oskarżano żydowskiego rzeźnika. W 1920 r. większość chojnickich Żydów, czując się Niemcami, wyjechała do Republiki Weimarskiej. Na miejscu pozostali nieliczni, a dotychczasową gminę żydowską połączono z tucholską. Opiekowali się oni miejscową synagogą zlokalizowaną przy dzisiejszym Parku Tysiąclecia oraz cmentarzem żydowskim rozmieszczonym przy obecnym rondzie „Biszkoptowym”.
Już w pierwszych tygodniach okupacji niemieckiej doszło do wymordowania kilkunastu żydowskich rodzin chojnickich, które nie zdecydowały się na ucieczkę z miasta. Jeszcze jesienią 1939 r. naziści podpalili chojnicką synagogę, a nieco później doprowadzili do likwidacji żydowskiego cmentarza. W ten sposób ślad po żydowskiej obecności w mieście został całkowicie wymazany.
Drugą niepożądaną grupą w ideologii nazistowskiej były osoby niepracujące – starzy oraz chorzy fizycznie i psychicznie. Na obrzeżach Chojnic funkcjonował w okresie międzywojennym Zakład Opieki Społecznej, który powołano na miejscu wcześniejszego ośrodka dla trudnej młodzieży wybudowanego w państwie prusko-niemieckim. Przed II wojną miejsce to służyło jako dom i schronienie dla ok. 250 osób fizycznie i umysłowo chorych. W tej grupie znajdowało się ok. 50 w mniejszym stopniu upośledzonych, którzy wykonywali różne prace fizyczne oraz w miejscowym szpitalu była grupa ok. 50 ciężko chorych, niezdolnych do żadnej pracy.
Wzorem innych takich miejsc zlokalizowanych na terenie całej przedwojennej Polski naziści podjęli decyzję o ich wymordowaniu. W tym celu wykorzystano rowy strzeleckie znajdujące się nieopodal Zakładu, które latem 1939 r. wykopało polskie wojsko przygotowując się na potencjalny najazd niemiecki. Zakład ten, posiadający wysoki ceglany mur zakończony drutem kolczastym, posłużył później nazistom do eksterminacji polskiej i pomorskiej inteligencji.
Zeznanie Bronisława Siutkowskiego
[Chojnice, 7 lutego 1949 r.]
Delegatura Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Chojnicach
Sprawa przeciwko Hildebrandtowi i tow. o ludobójstwo
Staje świadek Bronisław Siutkowski lat 23, rz.-kat., zam. w Chojnicach z zawodu robotnik, który po prawnym upomnieniu i zaprzysiężeniu zeznaje: w roku 1939 służyłem wraz z całą moją rodziną u gospodarza Schülke`go w Dolinie, miejscowości położonej o 1 i ½ km od Chojnic. Przy końcu września 1939 r. pasłem krowy na terenie przez który wojsko polskie przed wojną wykopało rowy strzeleckie. Do tych rowów doprowadził /…/ miejscowy Selbstschutz wśród których rozpoznałem miejscowego Niemca nazwiskiem Schau, grupę mężczyzn i kobiet złożoną mniej więcej z 70 osób. Z tej grupy podprowadzono na brzeg rowu po 6-ciu ludzi i na komendę tego Schau`a rozstrzeliwano ich. O ile rozstrzelani nie wpadli do rowu, to biegali Niemcy z kolbami i wpychali do rowu względnie też kopnięciem nogi. W rowie tych, którzy jeszcze żyli, dobijano z pistoletów. Ja obserwowałem to zajście z odległości około 150 metrów i widziałem dokładnie co się działo. Rozstrzelanie tej grupy miało miejsce pod koniec września i było w ogóle pierwsze na tym terenie. Od tego czasu obserwowałem prawie co dzień egzekucje osób wożonych tam samochodem ciężarowym. W samochodzie znajdowało się zawsze około 15-20 osób. Egzekucje odbywały się zawsze w ten sam sposób. W jakiś czas po tym ja wracając furmanką z Chojnic zauważyłem na polu niedaleko Zakładu w Igłach dużą grupę ludzi rozebranych do koszuli i kalesonów po czym słyszałem serię karabinów maszynowych i widziałem jak ludzie ci przewracali się, niektórzy z boków uciekali, jednakże i ci zostali zabici. Nie wiedziałem o jakich ludzi tam się rozchodziło, tego samego dnia wieczorem jednak od niejakiego Wiktora Polaszka dowiedziałem się, że rozstrzelani zostali umysłowo chorzy z miejscowego Zakładu. Ilu wtedy rozstrzelano tego nie wiem. O ile sobie przypominam, egzekucje na polu Igielskim odbywały się do końca listopada wzgl. początku grudnia 1939 r.
Źródło:
Archiwum Państwowe w Bydgoszczy, zespół: Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Niemieckich w Bydgoszczy, sygn. 1131: zeznanie świadka w sprawie mordów Selbstschutzu koło Chojnic w 1939 r., k. 1: Zeznanie Bronisława Siutkowskiego.
Po rozbiciu Armii „Pomorze” i przejęciu władzy przez administrację niemiecką powoli zaczęli wracać do miasta i okolic uciekinierzy, którzy pospiesznie opuścili swe domostwa w związku z toczącymi się działaniami wojennymi. Zaczęto usuwać gruzowiska, naprawiać domostwa i sprzątać obejścia po przejściu frontu. W pierwszej połowie października 1939 r. Adolf Hitler odpowiednim dekretem wcielił całe Pomorze w skład III Rzeszy Niemieckiej, a następnie wyłączył je z zarządu wojskowego i przekazał władzom cywilnym.
Już od pierwszych okupacyjnych dni doszło w Chojnicach i jego sąsiedztwie do rozstrzelania pierwszych osób spośród społeczności polskiej i pomorskiej. Życia pozbawiano tych, którzy mieli się znęcać na miejscowych Niemcach, a także przedstawicieli władz państwowych i samorządowych oraz inteligencję. Wraz z zakończeniem działań wojennych we wrześniu 1939 r. terror ten nasilał się. Życie można było stracić nawet za słowne przewinienie bądź wypowiedziany dowcip. Jeden z chojniczan wiosną 1939 r. będąc w restauracji, żartował: „Poproszę trzy śledzie, tak tłuste jak Hermann Gőring!!”. W następstwie tej wypowiedzi został jesienią tego roku aresztowany, dotkliwie pobity i już nigdy do domu nie wrócił. Osoby te po 1945 r. doczekały się należnego im spoczynku na Cmentarzu Ofiar Zbrodni Hitlerowskich przy zbiegu ulic Gdańskiej i Wysokiej.
Jesień 1939 r. nie tylko w Chojnicach, ale i w całym regionie, oznaczała eksterminację ludności polskiej i pomorskiej. Do oczyszczenia Pomorza z polskich patriotów i osób niepewnych ideologicznie powołano „Selbstschutz”, czyli paramilitarną formację złożoną z przedstawicieli niemieckiej mniejszości narodowej zamieszkującej terytorium II Rzeczypospolitej. To ona miała najlepsze rozeznanie w terenie, znała bowiem polską inteligencję w mieście i na terenie powiatu. Znała jej styl życia, nawyki, metody zarobkowania, prowadzoną działalność oraz potrafiła rozpoznać stosunek do władz hitlerowskich.
W myśl okólnika przekazanego przez Heinricha Himmlera, bliskiego współpracownika Adolfa Hitlera, eksterminacji mieli podlegać katoliccy księża, nauczyciele, wolne zawody, członkowie Związku Zachodniego i innych patriotycznych organizacji, a także rzemieślnicy i osoby nie nadające się do zniemczenia. Dalej Himmler zalecał, aby do eksterminacji ludności wybierać miejsca odludne – lasy, pola lub doliny – które łatwo można utrzymać w tajemnicy i otoczyć w taki sposób, aby nikt nie wyszedł z takiego miejsca żywy.
W mieście wybór taki padł na sąsiadujące z miastem pola Igielskie, który to teren już po zakończeniu II wojny określony został mianem chojnickiej „Doliny Śmierci”. Wybór takiego miejsca został spowodowany kilkoma czynnikami. Po pierwsze znajdował się w bliskim sąsiedztwie miasta. Po drugie kilkaset metrów dalej zlokalizowany był Zakład Opieki Społecznej, który wyglądem przypominał ufortyfikowane koszary wojskowe. Po trzecie na polach Igielskich znajdowały się wykopane rowy strzeleckie i przeciwczołgowe przez polskie wojsko, a więc zbrodniarze mieli ułatwione zadanie, nie musieli bowiem kopać mogił, a jedynie wykonywać wyroki śmierci bezpośrednio nad nimi. W ten sposób życie straciło z Chojnic i powiatu kilkaset osób.
Wspomnienia z chojnickiego sądu
[Chojnice, wrzesień-grudzień 1939 r.]
W pierwszych dniach września 1939 r. miejscowy volksdeutsch, były adwokat i notariusz Wiktor Gierszewski mianował się prezesem sądu chojnickiego a jego sekretarka Algrim przejęła hipotekę. Ten stan tymczasowo w chojnickim sądownictwie trwał do połowy września 1939 r. Około 15 września przybył z pobliskiego Człuchowa dr Riedel, który oficjalnie objął stanowisko kierownika sądu. Powołał on byłego sędziego Rudolfa Skrodzkiego, byłego sędziego Jana Sierkego i byłego emerytowanego sekretarza Jana Langego (wszyscy byli narodowości niemieckiej) na odpowiednie stanowiska, zaś W. Gierszewskiemu powierzył stanowisko notariusza. Przez Arbeitsamt do pracy w sądownictwie zostali zmuszeni pracownicy sądowi sprzed 1939 r.: Emilia Lampka, Marian Bąkowski, Zenon Komorowski, Michał Znajdek, Jan Kłosowski, Franciszek Klimczuk oraz woźni Marian Knitter i Leon Kulas. Ci ostatni w kilka dni później zostali rozstrzelani /…/.
Właściwie od połowy października 1939 r. został zakończony etap germanizacji chojnickiego sądownictwa. 17 października 1939 r. przybył do Chojnic dr Hans Krüger, którego mianowano sędzią sprawującym kierownictwo Amtsgerichtu. Zwolniono wszystkich Polaków, którzy byli zatrudnieni tymczasowo. Zatrzymano jedynie: Mariana Bąkowskiego, który został tłumaczem przy Sądzie Ziemskim, Zenona Komorowskiego i Franciszka Pabicha, których przydzielono jako tłumaczy do Amtsgerichtu, Michała Znajdkę do porządkowania akt notarialnych, Franciszka Huzarka oraz Martę Klimczuk jako tłumaczy do prokuratury i podprokuratury okręgowej.
W grudniu 1939 r. nieoczekiwanie zostałem przesłuchany przez dwóch gestapowców w gabinecie kierownika sądu. Zarzucano mi przynależność do Związku Zachodniego, Sokoła oraz do polskich organizacji. Ponadto, że byłem optantem (Rückwanderer) wiedziałem od razu, że czeka mnie kula. Tylko pocztówka, którą znalazłem w moim biurku i trzymając ją przy sobie (w marynarce) uratowała mi życie. Pocztówkę tę otrzymałem od prezesa sądu Stefana Grabowskiego w lipcu 1939 r. z polecenia prezesa Związku Zachodniego p. Pecha. Zarzucano mi w niej, że popieram Niemców. Chwilowo zamknięto mnie do tresoru kasowego, gdzie byłem trzymany pod kluczem i oczekiwałem wyroku. Po pewnym czasie wrócił Schröder i w obecności kasjera Langego i buchaltera Kurta Lehmana powiedział do mnie: „Mąż zaufania potwierdził oryginalność pocztówki. Dobrze złożył pan egzamin, dziś miał Pan mieć zimne nogi”.
Źródło:
Franciszek Pabich, Wspomnienia sekretarza sądowego, cz. 2, „Zeszyty chojnickie” 1986, nr 13, s. 29-33
Przedstawicieli polskiej i pomorskiej inteligencji, czyli miejscowych elit, władze hitlerowskie bały się najbardziej. Stąd skupiły się na ich eksterminacji, albowiem to właśnie od tej grupy zależało zachowanie polskiej świadomości i tożsamości narodowej. Wszystkie osoby, które mogły zagrażać niemieckiej dominacji w regionie mogły czuć się zagrożone. Władze w Berlinie uznały, że tylko zbiorowości prostych i niewykształconych ludzi, będą potrzebne do wykonywania przydzielonych im zadań na rzecz narodu niemieckiego.
Aresztowania odbywały się w podobny sposób. W Chojnicach pod wskazany adres przybywało najczęściej dwóch ludzi z Gestapo oraz zabierało osobę na rzekome przesłuchanie. Na teren powiatu wysyłano ciężarówkę z 2-osobową załogą, która aresztowała Polaków w ich domach bądź miejscach pracy. Jeżeli właściwej osoby nie zastano na miejscu to wzywano ją na przesłuchanie do siedziby Gestapo. Ta mieściła się początkowo przy ulicy Ramy a następnie przy ul. Gockowskiego (obecnie Drzymały). Z miejsca tego trafiały takie osoby do chojnickiego więzienia lub przewożono je do Zakładu Opieki Społecznej przy dzisiejszej ulicy Ceynowy. Z jednego i drugiego miejsca prowadzono bądź przewożono ciężarówką aresztowanych do pobliskiej Doliny Śmierci i rozstrzeliwano. W poszczególnych grupach wyprowadzano kilkunastu skazańców, aby utrzymać nad nią odpowiedni nadzór.
Najczęściej przed rozstrzelaniem kazano skazańcom wyjąć sznurowadła z butów i rozebrać się z odzieży wierzchniej oraz przeprowadzano dokładne rewizje, aby wraz z osobą mordowaną nie trafiały do mogiły dokumenty bądź przedmioty użytku osobistego, które ułatwiać mogłyby identyfikację zmarłego. Miejscowemu Gestapo w dokonywaniu zbrodni pomagał chojnicki Selbstschutz powołany do obrony niemczyzny na tych terenach. Wybrane do eksterminacji ludności miejsce otaczano w taki sposób, aby uniemożliwić ucieczkę. Tej ostatniej nie ułatwiały także wspomniane rowy strzeleckie z nasypami ziemi. Ponadto teren był podmokły, grząski, a jesienne warunki pogodowe jeszcze osłabiały osoby stojące na wilgotnym powietrzu.
Mimo zaistniałych warunków kilku aresztowanym osobom udało się zbiec jesienią 1939 r. z Doliny Śmierci i tym samym uniknąć rozstrzelania. Mogły one dzięki temu złożyć po II wojnie rozległe wyjaśnienia dotyczące tych wydarzeń. Znane są trzy relacje naocznych świadków, którym udało się uciec. W dużej mierze były to osoby sprawne fizycznie, znające okoliczny teren, niekiedy korzystały one z późnej pory, kiedy dzień chylił się ku zachodowi bądź poprzez swoje działanie skorzystały z zaskoczenia i niepewności zbrodniarzy wojennych.
Jesień 1939 r. była jeszcze takim czasem, kiedy zbrodniczy reżim nadal się kształtował. Nawet najbardziej nieprzejednani germanofile nie byli przygotowali fizycznie, a tym bardziej psychicznie do mordowania drugiego człowieka, często kolegi, znajomego czy sąsiada. Takie cechy musiały się w człowieku wykształcić i były widoczne dopiero w dalszej części wojny. Ponadto w pierwszych miesiącach eksterminacji oprawcy nie mieli do dyspozycji wyszkolonych i wytresowanych psów, charakterystycznych owczarków niemieckich, które w późniejszym czasie uniemożliwiały podejmowane próby ucieczki.
Ucieczka Józefa Zblewskiego
[Chojnice, listopad 1939 r.]
Rano otworzono celę i wywołano z listy około 10 osób, których zabrano i już więcej nie wrócili. W południe nastąpiło to samo. Dwóch oprawców z trupimi główkami na czapkach stanęło w drzwiach sali, jeden czytał nazwiska, drugi mierzył nienawistnym spojrzeniem wyczytanych i wskazywał ręką miejsce, gdzie mają się ustawić /…/. Józef spiesznie dołączył do wyczytanych. Nareszcie, myślał, wyjaśni się i być może dziś jeszcze będzie w domu. Po skończeniu czytania, wyprowadzono ich na dziedziniec i ustawiono dwójkami przy murze domu.
Ze wszystkich stron byli pilnowani przez eskortę esesmanów. Druga grupa hitlerowców z łopatami ładowała się do ciężarowego, krytego brezentem, samochodu. Samochód odjechał, a za chwilę poprowadzono ustawionych w dwójki więźniów drogą w stronę Czartołomia i Chojniczek. Wraz ze Zblewskim prowadzono: Kolińskiego, Wróblewskiego, Słomińskiego, Wańtowskiego, braci Miłkowskich i Rekowskiego z Czerska. Razem około 15 osób. Po chwili marszu skierowano ten smutny orszak w pole porosłe niewielką koniczyną. Z pagórka przy drodze zeszli w dolinę, gdzie stał wspomniany samochód z grupą esesmanów. Podprowadzonym do samochodu skazańcom, obstawionym przez członków Selbstschutzu, kazano się rozebrać do pasa. Odzież i dokumenty złożyć w samochodzie. Cała dolina była obstawiona członkami Selbstschutzu uzbrojonymi w broń maszynową. Obnażonych więźniów prowadzono dwójkami w kierunku rowów strzeleckich pozostałych po wojnie z września. Józef Zblewski znajdował się w trzeciej dwójce od czoła z prawej strony. Uświadomił sobie nagle, że znajduje się w ,,Dolinie Śmierci”, o której już słyszał. Jesienne słońce chyliło się ku zachodowi, dotykając rąbkiem widnokręgu. W tej scenerii znikała ostatnia nadzieja Józefa. Instynktownie wyczuł, że zbliża się ostatnia chwila jego życia, że ten piękny zachód słońca ogląda po raz ostatni. W rozgorączkowanym umyśle, jak w kalejdoskopie przesuwają się obrazy: żony, dzieci, rodziny. Lęk przed śmiercią nie daje mu skupić chaotycznie rozbieganych myśli. Przebłyski nadziei przygniatał widok miejsca kaźni. W pewnym momencie, kiedy już zbliżali się do rowów strzeleckich, jakaś siła tajemna każe Józefowi uciekać. Bez zastanowienia, pchnięty jakąś nadludzką siłą w obliczu śmierci, wyskakuje w bok i rzuca się do ucieczki. Biegł w stronę miejskiego lasu, ile mu tylko starczyło sił. Kiedy minął linię wystawionych posterunków obejrzał się w biegu i spostrzegł goniących go Niemców oraz posłyszał strzały. Józef skupił wówczas wszystkie siły i ze zdwojoną energią biegł dalej w stronę lasu. Od zbawczego lasu dzieliła go przestrzeń moczarów i grząskich łąk, porosłych tu i ówdzie krzewami, które wąskim pasem ciągnęły się od miasta w kierunku północnym. Zblewski biegnąc wpadł w te moczary, ugrzązł i przewrócił się. Lęk przed śmiercią dodawał mu sił. Błyskawicznie podniósł się i klucząc wybierał na oko suchsze miejsca, biegł w stronę lasu. Kiedy dopadł lasu nie zwolnił biegu, zdawało mu się, że gestapowcy gonią go nadal. Instynktownie wybierał gęstsze połacie lasu. Biegnąc tak, zauważył niewielki dołek i przy nim kupę chrustu. Bez namysłu ukrył się w tym dołku naciągając na siebie chrust. Serce waliło mu jak młotem. Był na wpół obłąkany. Zdawało mu się wciąż, że goniący go Niemcy są tuż koło niego i usłyszą jego gwałtowne bicie serca. Wstrzymał oddech, cały zamieniając się w słuch. Słyszał strzały dochodzące od strony ,,Doliny Śmierci” i wydawało mu się, że w lesie, blisko niego znajdują się też gestapowcy. Modlił się gorąco jak nigdy /…/.
Źródło:
Władysław Kulesza, Ucieczka z „Doliny Śmierci”, „Pomerania” 1976, nr 4, s. 6-8.
Mimo trudnej okupacyjnej rzeczywistości nie wszyscy mieszkańcy ziemi chojnickiej zamierzali poddać się bezwzględnej dyktaturze hitlerowskiej. Mimo grożących kar i sankcji, osobistych lub rodzinnych, z narażeniem życia tworzyli i organizowali działania o wymiarze antyniemieckim. Byli na terenie miasta nauczyciele, którzy podejmowali się pracy na tajnych kompletach, a więc nauczania w języku polskim w prywatnych domach przy wybranej i wąskiej grupie wychowanków. Osoby pracujące w urzędach przeglądały korespondencję i dokumenty informując polskie podziemie o planowanych akcjach eksterminacyjnych. Inni organizowali dokumenty, żywność i ubrania dla ukrywających się w okolicznych lasach partyzantów. Jeszcze inni dokumentowali zbrodnie dokonywane przez hitlerowców na terenie ziemi chojnickiej.
Działalność patriotyczną próbowała także odtworzyć młodzież ucząca się w chojnickim gimnazjum męskim, która to szkoła średnia miała się stać wzorcową placówką hitlerowską. W wyniku podjętej prowokacji niemieckiej komórkę tę rozpracowano, aresztowano najbardziej aktywną młodzież oraz wysłano m.in. do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Na kanwie tych wydarzeń oparto jeden z odcinków popularnego niegdyś serialu telewizyjnego „Stawka większa niż życie”. Główną rolę w nim zagrali bracia Damięccy – Maciej i Damian. W filmie jeden z nich zdeklarowany germanofil optujący za Niemcami, drugi zdecydowany polonofil opowiadający się za Polakami. Niejedna rodzina chojnicka i pomorska w tym okresie uległa tak zdecydowanym podziałom, donosząc na siebie nawzajem do urzędów niemieckich, powodując w skrajnych przypadkach więzienie najbliższych bądź ich wywózkę do obozów koncentracyjnych czy obozów pracy.
Szczególne miejsce w czynnym oporze przeciwko okupantom miała partyzantka i jej ziemianki budowane w pomorskich lasach. Do leśnych oddziałów trafiali ukrywający się przed Niemcami młodzi ludzie, uciekinierzy z wojska niemieckiego bądź osoby, które stanąć miały przed sądami za drobne niekiedy przestępstwa gospodarcze. Jeden z bardziej charakterystycznych bunkrów, nazywany „Zielonym Pałacem”, został przygotowany przez partyzantów w lasach pod Męcikałem. W wyniku przygotowanej przez Niemców obławy większość partyzantów zginęła broniąc się przez kilka godzin. Podobny los spotkał ukrywających się Polaków na jednej z wysp Jeziora Charzykowskiego. W wyniku przeprowadzonej obławy na partyzantów, którzy nie mając kontaktu bezpośredniego z lądem nie mieli żadnych szans na ucieczkę.
Prowadzone akcje antyniemieckie w tym czasie były niebezpieczne nie tylko dla samych partyzantów czy osób stosujących bierny opór. Odpowiedzialnością za ich przeprowadzenie obarczano także ludność cywilną. Prewencyjnie zamykano każdego dnia 10 zakładników w chojnickim więzieniu spośród wybranej ludności miejskiej bądź wytypowanych tam osób, odsiadujących wyroki np. za zabicie własnej świni czy cielaka. W przypadku dokonania w tym czasie jakiegokolwiek aktu sabotażowego przez miejscową bądź obcą partyzantkę zakładników tych wysyłano do obozów koncentracyjnych bądź więzień, w których dokonywano egzekucji z dala od społeczności lokalnych i regionalnych.
Harcerze i harcerki o hitlerowskiej okupacji
[Chojnice, 1939-1945]
Edmund Chrzanowski
Po bestialskim zakazie mówienia po polsku, po rewizjach i konfiskacie wszystkich książek w języku polskim (w naszej rodzinie w listopadzie 1939 r.) zrozumieliśmy, że jedną z form walki z okupantem jest ochrona języka i kultury. Po polsku mogliśmy mówić swobodnie jedynie w domu. Pamiętam, jak za mowę polską na ulicy Młyńskiej biły nas wyrostki z Hitlerjugend. Dodam, że po rewizji i konfiskacie mieszkanie nasze było pod obserwacją i podsłuchem, którego wykonawcą był SS-man z ul. Staszica o polskim nazwisku Konarski (takie podaje mi moja pamięć).
Zaczęliśmy się spotykać u Zygmunta Kiedrowicza przy ulicy Kopernika. Dla ostrożności gromadziliśmy się w małych grupach. Z miasta nie mogli przyjść koledzy na Góry (dzielnica Chojnic), bo spotkania odbywały się wieczorami, a godzina policyjna utrudniałaby powrót do domu. Uczestniczył w nich również Zygmunt Ostrowski, Zygmunt Kiedrowicz ze swoją siostrą (zdolną polonistką) i wprowadzony mój brat, Alfons. Nasze spotkania poświęcaliśmy głównie literaturze i poezji polskiej, Każdy z nas otrzymywał za zadanie przeczytać np. „Konrada Wallenroda” i przygotować się do dyskusji. Ile to było starań, by zdobyć książkę. Z jakim pietyzmem czytaliśmy zakazane dzieła. Przychodził nam z pomocą prof. Bieszk, z którym kontaktował się Zygmunt K. /…/.
Józef Paszek
W latach 1940-1942 odbyło się kilka spotkań w mieszkaniu mojej rodziny przy ulicy Mickiewicza 48 (Ziegelstr.) z okazji przyjazdu mojego kolegi szkolnego Izydora Małkowskiego. Przyjeżdżał w towarzystwie 3-4 jego znajomych, jak później okazało się, bardzo aktywnych harcerzy. Odżywały wspólne przeżycia z obozów harcerskich. Śpiewaliśmy piosenki i kolędy (w czasie świąt). Przypominam sobie słowa mojej matki „U góry Niemcy, na dole i obok, a my w środku w innym świecie”. Rodzice byli wyraźnie zadowoleni. Izydor, harcerz bez skazy, całkowicie oddany sprawie, czynny społecznik i dobry kolega z jednej klasy gimnazjalnej, w czasie okupacji mieszkał przy rodzicach na majątku pod Chełmnem. Odwiedziłem go i wtedy zapoznał mnie z Henrykiem Mrelą (z Chełmna, rocznik 1924) bardzo aktywnym i odważnym w wypowiedziach związanych z działalnością harcerską. Zaprzyjaźniliśmy się i wzajemnie odwiedzaliśmy /…/.
Źródło:
W mroku nocy. Z lat okupacji na ziemi chojnickiej 1939-1945, oprac. K. Szczepański, Chojnice 1986, s. 81-83.
Urodzony w Chojnicach 22 lutego 1917 r. Walter Ludwik Renk był synem Kazimierza i Heleny z domu Kiełkowskiej. Do miasta rodzina przyjechała co prawda z Torunia, ale z regionem miała wiele wspólnego. Ojciec bowiem wywodził się z Kosznajderii, a więc krainy geograficznej występującej na pograniczu powiatów chojnickiego, tucholskiego i sępoleńskiego. Kosznajdrzy, sprowadzani na ten teren jeszcze za czasów zakonu krzyżackiego, mimo, że mówili po niemiecku należeli do Kościoła katolickiego i z religią tą pozostali związani do końca swego osadnictwa na ziemiach polskich. Ze społeczności tej wyrosła stosunkowo pokaźna grupa duchownych, nauczycieli i rzemieślników.
Spośród czwórki rodzeństwa był trzecim z kolei dzieckiem po Zygfrydzie (ur. 1910 r.) i Brygidzie (ur. 1912 r.), ale przed Marianem (ur. 1924 r.). Jako jedyny z rodziny uzyskał tzw. pełne wykształcenie, co było w ówczesnym czasie dopełnieniem szczęścia rodziny. Uczył się bez wyjątku w szkołach polskich. Od czasów nauki szkolnej podpisywał się jako Ludwik chcąc bardziej związać się ze społecznością polską. Najpierw była to chojnicka Szkoła Powszechna a następnie Męskie Gimnazjum Klasyczne. Po zdaniu w 1935 r. matury odbył jednoroczną służbę wojskową w 66. Kaszubskim Pułku Piechoty w Chełmnie uzyskując stopień podchorążego. Po jej zakończeniu rozpoczął studia z zakresu elektrotechniki na Politechnice Warszawskiej, które ukończył w 1939 r.
W przededniu rozpoczęcia II wojny światowej został zmobilizowany do swego macierzystego pułku. Z nim też odbył kampanię wrześniową broniąc początkowo Grudziądza, a następnie uczestniczył w działaniach odwrotowych, które zatrzymały się na Warszawie. Z niemieckiej niewoli zbiegł docierając na przełomie 1939/1940 r. w rodzinne strony. Chcąc uniknąć kolejnego uwięzienia przyjął niemiecką listę narodowościową i występował odtąd jako Volksdeutsch. Po tym zdarzeniu rozpoczął pracę w intendenturze chojnickiego garnizonu wojskowego. Stąd, w wyniku zgłoszonej aplikacji, został przyjęty do pracy w berlińskiej firmie elektrotechnicznej Simens & Halski. Zamieszkał wówczas w dzielnicy Charlottenburg.
W trakcie jednego z przyjazdów domowych spotkał w chojnickim centrum kolegę podharcmistrza Bernarda Myśliwka, który zaangażował go do działań sabotażowych w ramach polskiego ruchu oporu. Po krótkiej aktywności, trwającej od marca do czerwca 1943 r., został w Berlinie rozpracowany przez wrocławskie Gestapo, którego konfidentem okazał się jeden z polskich kurierów. Odtąd rozpoczęło się brutalne śledztwo w jego sprawie trwające ponad rok i zakończone 31 VIII 1944 r. postawieniem przed hitlerowskim I Senatem Trybunału Ludowego w Berlinie. Instancja ta skazała go za zdradę niemieckiej racji stanu na karę śmierci.
Wyrok na Walterze Ludwiku Renku przez ścięcie na gilotynie wykonano 2 X 1944 r. o godz. 12.38 w podberlińskim więzieniu Brandenburg. Był jednym z 2743 straconych w ten sposób przeciwników hitleryzmu, choć nie jedynym z powiatu chojnickiego. Po wojnie jego matka podjęła u władz Niemieckiej Republiki Demokratycznej starania o odzyskanie zwłok syna. Ostatecznie w 1949 r. przywiozła do Chojnic urnę z prochami syna, który symbolicznie pozostaje związany z miastem urodzenia do dnia dzisiejszego.
Ostatni list Ludwika Renka
[Brandenburg, 2 października 1944 r.]
Moi bardzo Kochani!
Gdy skończę ten list będę mógł sobie powiedzieć „Wypełniło się, czas próby się skończył”. Pozostało mi tylko kilkanaście minut życia. Toteż chcę się z Wami szybko pożegnać i Wam napisać, co mi w tych ostatnich chwilach życia na myśl przychodzi. Żałuję, że muszę Was, kochanych, tu pozostawić – wydaje mi się jakobym w tej chwili otrzymał rozkaz opuszczenia tego burzami zagrożonego statku, na którym my wszyscy się znajdujemy i abym się udał w miejsce bezpieczne, kiedy Wy, kochani, musicie tu pozostać. Otrzymałem przed chwilą Ostatnie Sakramenty jako pokarm na moją ostatnią drogę. Przechodzę więc pełen nadziei przez próg do Królestwa Światła, a Was muszę w bólu pozostawić. Ta rozłąka jest jednak tylko pozorna, bo Królestwo Ducha graniczy w każdym punkcie z tym trójwymiarowym światem i mam nadzieję, że ja, kiedy Wy ten list czytacie, będę między Wami. Dla Was niewidoczny, a jednak prawdziwy i żywy. I nie tylko wtedy jestem z Wami, gdy o mnie myślicie i nie tylko tak długo, jak pamięć o mnie pozostaje w Waszej podświadomości, nie: zawsze jestem przy Was, obejmuję Was i przyciskam Was do swego serca. Nie bądźcie zatem smutni, lecz cieszcie się ze mną, którego już ogarnęła gorączka podróży. Jest mi tak jakobym jechał ognistym wozem, pozbywszy się nędznych więzów niedoskonałości ludzkiego bytu, pędzić do Krainy Rozkoszy i Wolności. Jakaż to będzie radość zanurzyć się w Prawdzie, doznawać i rozkoszować się Pięknem, bez obawy pomyłek, zmęczenia itp. Jakaż to będzie radość spotkać starych przyjaciół i krewnych oraz oglądać Najszlachetniejszego i Najczcigodniejszego wszech czasów. To jest to, on, nasz ludzki niedoskonały i nędzny rozum sobie wyobraża – tyle szczęścia i radości, jakaż wspanialsza i piękniejsza może być rzeczywistość? Dlatego cieszcie się ze mną, jeżeli mnie kochacie (a że mnie kochacie to wiem bardzo dobrze). Jest naprawdę tak, że kogo bogowie kochają, zabierają go za młodu. Nie wiem tylko, czym zasłużyłem sobie na tę miłość, na pewno najmniej moimi zasługami. Jeżeli w życiu coś osiągnąłem, jeżeli mnie jako człowieka choć trochę dobrze ocenią, to jest to wyłącznie Łaska Boga, który mi dał takich rodziców, rodzeństwo, przyjaciół, krewnych, nauczycieli i dobroczyńców, jak rzadko komu innemu. On też wspierał wszystkie moje poczynania i osłaniał mnie przed większymi rozczarowaniami i większym bólem, zwłaszcza w ostatnim roku, w którym przeżyłem najszczęśliwsze godziny mojego życia. Dlatego, bardzo proszę, gdy zamówicie pierwszą mszę świętą w mojej intencji, aby nie było to Requiem, lecz Msza Dziękczynna za wszystkie dobra, co od Boga doznałem, za co nie jestem w stanie dostatecznie Mu podziękować. W istocie Bóg kieruje naszymi sprawami tak, że lepiej nie moglibyśmy sobie tego życzyć.
Toteż mówię Wam tak, jakbym układał się do snu „Zostańcie z Bogiem”. Niech Bóg Wam da wszelkiego dobra i wynagrodzi za wszystko, coście dla mnie dobrego uczynili, albo jeżeli wam sprawiłem ból. W miłości ściskam i całuję was wszystkich serdecznie.
Wasz Ludwik
Źródło:
W. Jastrzębski, Potomek Kosznajdrów w armii Krajowej. Tragiczne losy wojenne Ludwika Waltera Renka (1917-1944), Chojnice 2016, s. 91-92.
Od jesieni 1939 r. na terenie miasta i powiatu chojnickiego rozpoczęła się typowa okupacyjna rzeczywistość zdominowana przez ideologię hitlerowską. Na jej czele występowała administracja miejska, która była zespolona ze strukturami partii NSDAP. Podobnie wyglądała organizacja gmin i powiatu. Do dyspozycji władze niemieckie miały komórkę Gestapo, paramilitarną organizację Selbstschutz oraz administracyjne jednostki zespolone. One utrzymywały porządek w mieście i regionie oraz zapewniały łączność z władzami naczelnymi, głównie otoczeniem gauleitera Alberta Forstera urzędującego w Gdańsku. Podległą im ludność w terenie podzielono w myśl Volkslisty na cztery grupy: osoby narodowości niemieckiej, osoby przyznające się do narodowości niemieckiej, osoby autochtoniczne uważane za Niemców oraz osoby pochodzenia niemieckiego, które się spolonizowały. Już w pierwszych tygodniach okupacji A. Forster głosił: „Kto należy do narodu polskiego, musi zniknąć. Najzaszczytniejszym dla nas zadaniem jest uczynienie wszystkiego, aby każdy przejaw polskości zginął bez reszty”.
Ludność cywilną miasta i powiatu objęto powszechną ewidencją administracyjną. Osoby, które nie mogły bądź nie wpisały się na niemiecką listę narodowościową były szykanowane bądź objęte powszechnymi eksmisjami. Wywłaszczano je i wysyłano na tereny Generalnej Guberni umożliwiając zabranie tylko najbardziej potrzebnych rzeczy. Inne osoby rejestrował Arbeitsamt, czyli urząd pracy, zajmujący się całością spraw zatrudnienia. Tylko takie osoby otrzymywały kartki żywnościowe, gdyż w czasie wojny całe Niemcy były objęte reglamentacją najpilniejszych towarów.
W związku z wcieleniem Pomorza do Rzeszy Niemieckiej w okolice Chojnic trafiały osoby na przymusowe roboty z przeznaczeniem do prac fortyfikacyjnych na potrzeby wojenne, zakładów przemysłowych oraz gospodarstw rolnych. Wraz z rozwojem sytuacji na froncie zachodnim do Chojnic trafiali przesiedleńcy z tych niemieckich miast, które były zagrożone bombardowaniami aliantów. W 1944 r., w związku ze zbliżaniem się Armii Czerwonej od wschodu, docierali w granice miasta przesiedleńcy z krajów nadbałtyckich oraz Węgier i Rumunii. W okresie tym pojawiła się także niemiecka młodzież m.in. z Wolnego Miasta Gdańska, która kopała rowy strzeleckie i budowała zapory przeciwczołgowe, przygotowując ten teren do przyszłych działań wojennych. W grupie tej znalazł się m.in. Gűnter Grass, późniejszy laureat Nagrody Nobla, który opisał ten czas w powieści Kot i mysz.
Na terenie miasta i regionu nie można było mówić po polsku, ani celebrować polskich świąt państwowych czy katolickich. Wszelkie oznaki nieposłuszeństwa ze strony mieszkańców karano więzieniem, biciem, wysyłką do obozów koncentracyjnych bądź obozów pracy. Wysokie kary groziły za sabotaż, przemysłowy i rolno-hodowlany. Wraz z kolejnymi porażkami doznawanymi przez oddziały niemieckie na frontach II wojny światowej na mieszkańców nakładano dodatkowe obciążenia w postaci kontyngentów żywnościowych, wyższych norm pracy bądź dodatkowych obciążeń zawodowych. Był to taki czas, kiedy nikt nie mógł czuć się wolnym i bezpiecznym.
Wojenne losy chojniczan
[Chojnice, 1939-1945]
W Chojnicach w tym czasie pojawiało się coraz więcej rodzin niemieckich z zachodu i wschodu Europy. Przesiedlani z zachodu byli Niemcy ze zbombardowanych miast, ze wschodu zaś tzw. Niemcy bałtyccy (Baltendeutsche). Z niektórymi dziećmi tych rodzin zawieraliśmy przyjaźnie podwórkowe. Potrzeba wspólnej zabawy przełamywała uprzedzenia /…/.
Chojnice stanowiły ważny węzeł kolejowy, drogowy i również pocztowy, wymagający zatrudnienia znacznej liczby pracowników. Na bazie tych osób działały kluby sportowe, w tym piłkarskie i gimnastyczne. Przypominają mi się nieustające ,,derby” piłkarskie między pocztowcami i kolejarzami, w których jako kibice my, chłopcy, z dużymi emocjami uczestniczyliśmy /…/.
Im dłużej trwała okupacja, tym braki w zaopatrzeniu stawały się bardziej dotkliwe. W byle jak skleconych klatkach chowało się króliki. Trawy i mleczy do ich karmienia było w okolicy sporo. Odpowiednio upieczony królik wzbogacał w białko zwierzęce nasze jedzenie. Z pomidorów dziko rosnących na lewej skarpie przed dworcem, jeszcze zielonych, w bliżej mi nieznanej technologii sporządzano marmoladę /…/.
Ojciec podczas pracy na kolei poddawany był niejednokrotnie brutalnym przesłuchaniom. Dotyczyło to faktycznych lub domniemanych przez Niemców aktów sabotażu, np. stwierdzonego w oleju piasku, wytapiającego łożyska parowozów. Psychicznie załamany problemami w pracy, ogólną psychozą strachu przed wywózką, świadomością obowiązku ulżenia losowi mego brata i siostry, przy kolejnym wezwaniu do starostwa podpisał przystąpienie do III grupy. Poskutkowało to na krótko. Brata zwolniono z robót u Bauera, skąd powrócił schorowany i zaświerzbiony /…/.
Przygnębiające były wywieszane przez okupanta ogłoszenia o wykonanych egzekucjach na ,,Polnische Banditen”. Zdarzało mi się oglądać szupo, które prowadziło skatowanego i skutego łańcuchami Polaka, czasem pojmanego partyzanta, z dworca do komendy szupo lub gestapo, mieszczących się w śródmieściu /…/.
W tym samym roku mojego brata Norberta wcielono do Wehrmachtu. Poprzez Niemcy, Schleswig-Holstein, oraz Danię znalazł się w końcu we Francji, gdzie w trakcie odwrotu po lądowaniu aliantów został wzięty do niewoli i następnie wcielony do polskiej armii /…/.
W listopadzie tego roku, gdy armia niemiecka cofała się pod naporem Sowietów, zdarzały się przypadki dezercji. Mój wuj Jan Kosidowski w Kowalskich Błotach w piwniczce pod korytarzem wejściowym ukrywał dezertera, Polaka wcielonego do Wehrmachtu. W wyniku donosu pewnego dnia, rankiem, zjawiła się żandarmeria niemiecka i na miejscu w piwnicy zastrzeliła tego młodego mężczyznę. Wuj został zmuszony do wyniesienia go z tej kryjówki, wykopania za stodołą grobu i zasypania. Następnie skuty, został zabrany i prawdopodobnie po paru dniach, gdzieś w okolicach Skórcza, rozstrzelany. Miejsce jego pochówku jest nieznane /…/.
Ciotkę Bronisławę, siostrę mojej matki oraz kuzynkę Małgosię, zabrano do Stutthofu. W 1945 roku kuzynka zachorowała na tyfus. Niemcy wszystkich chorych załadowali na barkę, którą holownik wyciągnął przez Zatokę Gdańską na otwarte morze celem jej zatopienia. W wyniku ostrzelania przez samolot sowiecki, holownik odciął hol i salwował się ucieczką. Barka dryfowała po Bałtyku około tygodnia /…/.
Źródło:
Jan Malicki, Wspomnienia z wojny światowej 1939-1945 roku, „Zeszyty Chojnickie” 2014, nr 30, s. 183-190.
Urodzony 27 grudnia 1910 r. we włoskim Bolzano Josef Mayr-Nusser do ostatnich miesięcy życia pozostawał związany z Tyrolem Południowym. Szybko został sierotą, albowiem ojciec zmarł w czasie I wojny światowej. Wychowany został w rodzinie katolickiej, która przywiązywała dużo uwagi do kwestii religii oraz szacunku do drugiego człowieka. Codziennie uczestniczył we mszy świętej, czytał Pismo Święte oraz inne dzieła religijne. Z czasem został przewodniczącym Akcji Katolickiej w niemieckojęzycznej części archidiecezji trydenckiej. Aktywnie uczestniczył w działalności charytatywnej Konferencji św. Wincentego á Paulo. Jego poglądy nie zmieniły się ani po przejęciu władzy w Rzymie przez Benito Mussoliniego, ani też po wybuchu II wojny światowej we wrześniu 1939 r. W dniu opublikowania we Włoszech manifestu rasowego („Manifesto della razza”) nazwał go bardzo niebezpieczną chorobą współczesnych jemu czasów.
Po ukończeniu szkół w rodzinnej miejscowości zatrudniony został w fimie Eccel, później odbywał służbę wojskową w Piemoncie, a w 1941 r. został kasjerem w firmie Amonn. 26 maja 1942 r. ożenił się z Hildegard Straub, a po roku urodził mu się syn Albert. Był to ten wojenny czas, kiedy generalicja włoska poddała państwo aliantom aresztując i internując swego przywódcę Benito Mussoliniego. Z wydarzeniami tymi nie chciały pogodzić się władze hitlerowskie uwalniając włoskiego dyktatora i wysyłając swoje dywizje na Półwysep Apeniński. Zapewniły w ten sposób przywrócenie do władzy włoskiego dyktatora na północy kraju, który ściśle współpracował z Adolfem Hitlerem. W tym czasie doszło do deportacji Żydów południowotyrolskich. 5 września 1944 r., w wyniku spodziewanej ofensywy państw alianckich, Josefa Mayr-Nussera wcielono do wojska niemieckiego. W ten sposób trafił do obozu szkoleniowego SS w Chojnicach, gdzie po kilkumiesięcznym przeszkoleniu odmówił złożenia przysięgi na wierność Hitlerowi, argumentując, że jego jedyny „Führer”, czyli Wódz, to Chrystus.
Za odmowę złożenia tej przysięgi na placu apelowym w Chojnicach Josef Mayr-Nusser został aresztowany i następnie skazany przez sąd wojskowy na wywiezienie do obozu koncentracyjnego w Dachau koło Monachium. Na miejsce to jednak nie dojechał, bowiem w transporcie 24 lutego 1945 r. zmarł na stacji kolejowej w Erlangen na terenie Bawarii. Miał wówczas 34 lata.
Już na początku XXI w. wszczęto proces beatyfikacyjny w jego sprawie. Postulator jego osoby, ks. Josef Innerhofer, stwierdził: „Tylko on podniósł rękę i powiedział, że nie złoży przysięgi. Zdziwiony oficer pytał go: «To ty nie jesteś stuprocentowym nazistą?». Na to Josef odpowiedział: «Nie, nie jestem i nie kieruję się wytycznymi tej partii». Jeden z jego kolegów mówił mu: „Przecież i ja jestem praktykującym chrześcijaninem, ale nie uważam, żeby Pan Bóg wymagał od nas nie składania tej przysięgi. I co to da? Zabiją cię, twoja żona nie będzie już miała męża ani dziecko ojca, a wojny i tak nie zatrzymasz”. Na to Josef odrzekł: «Jeżeli nikt nie będzie miał odwagi wstać i powiedzieć, że to nie jest słuszne, nigdy nie będzie można niczego zmienić». Kiedy zmarł, znaleziono przy nim różaniec, mszalik i Nowy Testament” – dodał postulator. Na tej podstawie został wyniesiony do chwały ołtarzy w Bolzano na północy Włoch. W tamtejszej katedrze 18 marca 2017 r. beatyfikacji męczennika przewodniczył, w imieniu papieża, prefekt ds. Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, kard. Angelo Amato.
List władz miasta wysłany do Bolzano
[Chojnice, 25 sierpnia 2020 r.]
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Piszemy, ponieważ istnieje osoba, która łączy dwie odległe miejscowości. Ta osoba to Josef Mayr-Nusser. Urodził się 27 grudnia w 1910 r. w Nusserhof w Piani di Bolzano w Chojnicach (niemieckie Konitz) 4 października 1944 roku odmówił złożenia ślubu posłuszeństwa Hitlerowi, a w Katedrze w Bolzano 18 marca 2017 roku został ogłoszony błogosławionym. Łączy nas jeden bohater i z pewnością zasługuje na szczególną pamięć
Społeczność miasta Chojnice już od pewnego czasu przygląda się niezwykłej postaci błogosławionego Josefa. Chcielibyśmy, żeby jego historia i świadectwo życia pozostały w naszej pamięci na stałe. Jako wspólnota kościoła pragniemy wprowadzić do kalendarza liturgicznego wspomnienie błogosławionego Josefa. Przygotowując lud wierny poprzez katechezy, wspólne nabożeństwa i modlitwy za jego wstawiennictwem. Jako obywatele miasta Chojnice zamierzamy nazwać jedną z ulic jego imieniem i upamiętnić jego męczeństwo pomnikiem historii. Centrale obchody ku czci i pamięci Josefa planujemy na 18 marca, w dniu jego liturgicznego wspomnienia. Wydarzenia te pragniemy poprzedzić wystawą poświęconą Josefowi, zaprezentowaną na rynku w centrum naszego miasta. Pojawią się także liczne informacje w naszych lokalnych mediach, które będą miały przybliżyć historię naszego męczennika
Zwracamy się do was z serdeczną prośbą, o wsparcie naszych inicjatyw. Chcielibyśmy wykorzystać informacje przez was zgromadzone, przetłumaczyć na język polski i zaprezentować wystawy przez was przygotowane. Jeżeli to możliwe chcielibyśmy również otrzymać dostęp do archiwum fotograficznego i pozostałych zasobów archiwalnych (oczywiście myślimy przede wszystkim o zasobach zdigitalizowanych). Z góry dziękujemy za wszelkie przejawy pomocy, wszystkie informacje i materiały. Prosimy również o cenne rady, które pomogą w naszej pracy oraz informację o przedsięwzięciach przez was prowadzonych. Chcielibyśmy wspólnie szerzyć kult błogosławionego Josefa.
Pragniemy, by przykład życia błogosławionego Josefa, także w dzisiejszych czasach, pomagał nam podejmować właściwe decyzje oraz walczyć o jedność i pokój. Wyrazem tego ma być zaangażowanie całej społeczności naszego miasta oraz wspólna inicjatywa władzy świeckiej i wspólnot religijnych. Josef Mayr-Nusser był, i niech wciąż pozostaje w naszej pamięci, niezwykłym przykładem budowania jedności i walki o wyższe wartości. Naszym wspólnym obowiązkiem jest dbanie o pamięć naszych bohaterów.
Dr Arseniusz Finster
Zdzisław Januszewski
Ks.
Jacek Dawidowski
Źródło:
Materiały otrzymane od ks. Jacka Dawidowskiego, proboszcza chojnickiej Bazyliki (w posiadaniu autora).
Drugie masowe egzekucje w „Dolinie Śmierci” miały miejsce w styczniu 1945 r. w ostatnich tygodniach okupacji niemieckiej na tym terenie. Ostatni dramat ludności polskiej i pomorskiej na ziemi chojnickiej rozgrywał się w cieniu ofensywy Armii Czerwonej rozpoczętej ostatecznie 12 I 1945 r. i nazwanej później operacją wiślańsko-odrzańską. Spowodowało to pilną potrzebę ewakuacji infrastruktury krytycznej, administracji niemieckiej, ludności cywilnej a także więźniów z obozów i podobozów pracy oraz aresztowanych przez Gestapo. Osoby takie znajdowały się wówczas w więzieniach i miejscach odosobnienia Bydgoszczy, Grudziądza, Koronowa i Torunia.
Szybkie tempo działań ofensywnych Armii Czerwonej miało wpływ na poprowadzenie więźniów na piechotę mimo niesprzyjających warunków pogodowych w eskorcie Gestapo, SS-manów i pewnej grupy wojskowych, którzy wspierali służby więzienne. Już w momencie ewakuacji więzienia bydgoskiego podzielono osoby tam przebywające na kilka grup. Celem takiej segregacji była chęć dokonania eksterminacji na części z nich w odpowiednim czasie i miejscu. Zgodnie z kolejnym dekretem Heinricha Himmlera eksterminacji miały podlegać osoby polityczne, które utrudnić mogłyby zachowanie władzy przez nazistów w Niemczech oraz doprowadzić do odrodzenia polskości na ziemiach wcielonych w 1939 r. do Rzeszy. Niektóre bowiem grupy więźniów maszerowały dalej na Szczecin, osiągając Neubrandenburg, Dessau a nawet Hamburg. Styczeń 1945 r. był niezwykle mroźny, temperatura spadała wówczas do -10º a nawet -15ºC.
Grupę więźniów poprowadzono na piechotę drogą do Koronowa, gdzie przenocowano w miejscowym więzieniu i gdzie do grupy tej dołączyli kolejni aresztanci tam odsiadujący swoje wyroki. Stamtąd kolumna maszerowała dzień i noc w stronę Sępólna Krajeńskiego, gdzie została rozdzielona. Jedna grupa, tzw. więźniów niepolitycznych, została skierowana na Pomorze Zachodnie a drugą, tzw. więźniów politycznych, popędzono przez Kamień Krajeński i Chojnice na Igły, gdzie rozstrzelano na małej polanie ziemi ornej otoczonej drzewami, która uniemożliwiała podjęcie ucieczki. Na miejscu przygotowane były pryzmy oraz wałki drewna, które posłużyły następnie do spalenia zwłok. Gestapo na sankach ciągnęło także beczki z benzyną, co ułatwiło sprawniejsze spalanie ludzkich zwłok. Więźniów potraktowano w ten sposób również i po to, aby maksymalnie ich wymęczyć przed śmiercią, zdając sobie sprawę, że tak wycieńczeni nie będą w stanie stawiać oporu w tej decydującej próbie utraty życia.
Oprawcy na pewno spieszyli się, nie znając obecnej linii frontu i obawiając się nadejścia oddziałów radzieckich lub polskich. Tym można tłumaczyć znajdowanie jeszcze w chwili obecnej cennych artefaktów w chojnickiej „Dolinie Śmierci” jak złoto i diamenty, które w zwyczajowej perspektywie wojny stawały się łupem oprawców, stanowiąc wartość dodaną do wykonanego zadania. Nawet jeżeli ofiary połykały złoto czy diamenty bądź odrzucały na bok cenne przedmioty osobiste widząc co je czeka, chcąc tym samym dać świadectwo swojej śmierci, oznacza, że nie zostały poddane szczegółowej kontroli osobistej jak miano w zwyczaju czynić w hitlerowskich więzieniach.
Relacja Wandy Nowak z Koronowa
[Koronowo, 21 stycznia 1945 r.]
Wiadomo mi jest, że w dniu 21 stycznia 1945 r. przez Koronowo prowadziło Gestapo ze strony Bydgoszczy grupę mężczyzn i kobiet w ilości około 1000 osób za pomocą psów. Transport ten na przeciąg nocy umieszczono w więzieniu Sądu Grodzkiego w Koronowie. Nadmieniam, że w następny dzień ludzi tych prowadzono od Sądu ul. Wilsona do ul. Farnej dalej ul. Tucholską w kierunku Tuchola. Wiadomo mi jest, że w transporcie tym był aresztowany przez Gestapo Bydgoszcz ob. Śreźniarski z Trzeciewca pow. Bydgoszcz, którego zwłoki znaleziono przy drodze do Tucholi, jak również w tym transporcie był ob. Linkowski z Chełmży pow. Chełmno urzędnik cukrowni, który odsiadywał w więzieniu Koronowo karę sześciu lat a kilka dni przed wyzwoleniem zabrany do Gestapo Bydgoszcz, żona Linkowskiego zam. Chełmno do dzisiejszego dnia nie ma wiadomości o swoim mężu. Nadmieniam, że Gestapowcy, którzy konwojowali ten transport byli mi nie znani, jak również nie było możliwe zaobserwować jak dalej transport się poruszał i jak aresztowanych w czasie transportu traktowano. Do sprawy podaję, że dowiedziałam się od ob. Edmunda Pięknego zam. Chojnice, że transport ww. został pod Chojnicami wymordowany i dla zatarcia śladów mordu spalony, krótko przed wyzwoleniem. Czy w transporcie tym znajdowali się Żydzi nie jest mi wiadomo. Więcej do sprawy zapodać nie mogę. Na tym protokół zakończono i przed podpisaniem odczytano.
Źródło:
Archiwum Państwowe w Bydgoszczy, zespół: Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Niemieckich w Bydgoszczy, sygn. 1089: Zeznania świadków w sprawie losów transportu Polaków i Żydów z Bydgoszczy w kierunku na Tucholę przez Koronowo w styczniu 1945 r. – 1948-1949, k. 4-5: Protokół z przesłuchania świadka – Wandy Nowakowej z Koronowa z dnia 4 stycznia 1949 r.
Relacja Jadwigi Łęgowskiej z Chojnic
[Chojnice, 22-23 stycznia 1945 r.]
Córka moja Elżbieta Łęgowska, urodz. 13 czerwca 1922 r. wyjechała z Chojnic do Bydgoszczy dnia 14 stycznia 1945 r. razem z Edwardem Makowskim z Bydgoszczy. Jechali oni do rodziców Makowskiego do Bydgoszczy, skąd mieli za parę dni powrócić. Ponieważ w oznaczonym czasie nie powrócili, poczęłam córki mej poszukiwać. Od mojej szwagierki Teilowej Anieli, zamieszkałej w Chojnicach, dowiedziałam się, że widziała ona moją córkę, jak prowadzono ją w szeregu Polaków i Polek na pola Igielskie. Ponadto widziała moją córkę również i siostrzenica Helena Jelińska, zamieszkała w Kamieniu, gdy prowadzono ją wraz z innymi z Bydgoszczy do Chojnic. Córka moja powiedziała jej, że aresztowano ją razem z większą liczbą osób w Bydgoszczy i pędzono dniem i nocą do Chojnic. W dniu 23 stycznia 1945 r. dowiedziałam się od dozorczyni pracującej w Zakładach w Chojnicach, Lipkowskiej, że w nocy z 22 na 23 stycznia 1945 r. wszystkich tam sprowadzonych Polaków i Polki stacjonujący wówczas w Chojnicach oddział SS-owców i Ukraińców zastrzelili i zwłoki spalili. Tej nocy razem z moją córką stracono i jej narzeczonego Makowskiego.
Źródło:
Chojnice w latach 1939-1945, oprac. Powiatowy Komitet Uczczenia Ofiar Zbrodni Hitlerowskich, Chojnice 1947, s. 70-71.
Przejęcie Chojnic przez Armię Czerwoną w lutym 1945 r. nie oznaczało wolności, przynajmniej takiej, o której myśleli i marzyli ich mieszkańcy. W połowie lutego Chojnice stały się miastem przyfrontowym, albowiem kontrolę nad nim przejęli czerwonoarmiści jednak w okolicznych wsiach, które z nimi sąsiadowały, znajdowały się regularne oddziały Wehrmachtu. Dokonywały one kontrataków, szczególnie z okolic Chojniczek, które położone były na wzniesieniu, a na przedpolach tej miejscowości w Lasku Miejskim znajdowały się rowy i zapory przeciwczołgowe oraz przygotowane wcześniej umocnienia dla piechoty. Na wzniesieniach dominujących wokół Chojnic Niemcy umieścili stanowiska artyleryjskie, które ostrzeliwały żołnierzy radzieckich będących w mieście. Niektóre ulice kilkakrotnie przechodziły z rąk do rąk. To też powodowało, że życie mieszkańców skupiało się głównie w piwnicach oraz bunkrach przygotowanych jeszcze przez administrację hitlerowską.
Pierwsze zetknięcie z radzieckimi sołdatami było dla chojniczan wstrząsające – wpadali żołnierze do piwnic i schronów oraz odbierali im kosztowności oraz cenne przedmioty. Szczególnym powodzeniem cieszyły się zegarki, złoto czy diamenty, ale rabowano wszystko to, co przedstawiało konkretną wartość. Od pierwszych godzin pobytu żołnierzy sowieckich w mieście dochodziło do gwałtów na dziewczętach i kobietach, które nasilały się z czasem, kiedy żołnierze odkrywali ich kryjówki i miejsca czasowego pobytu. Miasto przez kolejne dni było jakby wymarłe, osoby płci żeńskiej smarowały się węglem lub popiołem, celem zniechęcenia gwałcicieli, co nie zawsze działało, bowiem czerwonoarmiści przyzwyczaili się już do takich technik stosowanych przez kobiety. Bezpośrednio po zakończeniu działań wojennych w regionie 37 kobiet złożyło wniosek do władz polskich o dokonanie aborcji, ale o prawdziwej skali gwałtów nigdy się nie dowiemy.
Chojnice w pierwszym okresie radzieckich rządów nie posiadało właściwej administracji. NKWD bowiem przyjeżdżało do takich ośrodków po 2-3 dniach od przejścia frontu i zabezpieczało porządek. Jeżeli przedstawiciele tej formacji nie dotarli do takich miejsc to wówczas pełną kontrolę nad mieszkańcami sprawowało wojsko. Dowódca jednostki zostawał komendantem i w praktyce dużo zależało od niego w jaki sposób postępowano z ludnością cywilną. Jeżeli on sam zachowywał się niemoralnie to i jego podwładni czynili podobnie. Chojniczanie ten radziecki czas wspominali najczęściej źle. Wiele rodzin ucierpiało na skutek wręcz bandyckich wybryków czerwonoarmistów. Spory odsetek kobiet został zgwałcony, rabunki były na porządku dziennym, a ulubionymi miejscami przesiadywania żołnierzy były te piwnicy, które wyposażone były w butle wina bądź inny możliwy alkohol. Kilka reprezentatywnych budynków w mieście zostało spalonych przypadkowo lub celowo przez żołnierzy radzieckich, którzy chcieli w ten sposób zatuszować swe postępowanie.
Sytuacja taka zaczęła zmieniać się w ostatniej dekadzie lutego 1945 r. Wówczas bowiem ruszyły kolejne natarcia Frontu Białoruskiego na pozycje niemieckie. 22 lutego przejęte przez czerwonoarmistów zostały wschodnie tereny powiatu, a 25 lutego miejscowości sąsiadujące z Chojnicami. Z północnych rubieży powiatu chojnickiego siły niemieckie zostały wyparte 4 i 5 marca.
Tzw. wyzwolenie Chojnic w lutym 1945 r.
[Chojnice, luty-marzec 1945 r.]
Dzień przed wejściem Rosjan opanował mnie jakiś lęk i pobiegłam do mleczarni. Wszystko zamknięte, ogrodzenie też. Wołałam, łomotałam, ale nikt mnie nie słyszał. Wróciłam. Strzały było słychać przez całą noc, a my siedziałyśmy w piwnicy i się modliłyśmy. Jak się rozwidniło, wyszłyśmy, żeby zjeść śniadanie. Od razu kucharka przybiegła z góry i krzyczy, że las się do nas zbliża. Dzisiaj się z tego śmieję. Patrzymy, rzeczywiście, a to od strony Angowic szli żołnierze. Tak zwartą kolumną, że na śniegu to wyglądało jak las. No i zaczęła się walka o Chojnice. Nad wieczorem przyszło dwóch żołnierzy. Kucharka częstowała ich pączkami, a oni nie wiedzieli, co to jest. Rzucali sobie jak piłki. Po nich przyszła cała grupa, może 8 osób. Kucharka przygotowała jedzenie. Jedli, a jeden z nich pokazywał nam zdjęcia swojej żony i dzieci. Pozostali zaczęli śpiewać, ale z ich gestów wyglądało, że są to sprośne śpiewki. Poprosiłam sierżanta, żeby ich zabrał, bo zaczęłyśmy się bać (pewnie Anioł Stróż zadziałał). Ten dobry człowiek krzyknął, ustawił ich i kazał wyjść. Mówiąc nam – tyle zrozumiałyśmy, żeby zakluczyć drzwi. Teraz siedziałyśmy smutne, bo trochę inaczej wyobrażałyśmy sobie wyzwolenie /…/.
Ubrałam płaszcz, wzięłam torebkę. One jeszcze zabrały skrzynkę z żywnością. Ja już o tym nie myślałam, jeszcze krzyczałam, po co? To chyba był jakiś szok. Biegłyśmy ulicą Kościelną. Kościół szeroko otwarty, a na środku ogromne ognisko i pełno żołnierzy. Nam chyba Pan Bóg skrzydeł dodał, bo oni nas gonili, kule świstały koło uszu, a my pędziliśmy na Gimnazjalną. Dana mówiła, że tam u jej znajomej możemy być. Obie z Danką byłyśmy pierwsze w tym budynku, wskoczyłyśmy do mieszkania na lewo. Tam było pełno kobiet. Jak nas zobaczyły, zaczęły krzyczeć, że je narażamy, a tu za oknami już słychać prześladowców, więc wskoczyłam do następnego pomieszczenia. To była sypialnia. W łóżku leżała dziewczynka, a przy niej siedziała matka. Znałam tę kobietę z widzenia, a ona ,,Co wy tu chcecie?”. Już byli w kuchni, więc wskoczyłam pod łóżko i przesunęłam się w sam środek, Dana za mną. Dzisiaj myślę, jak to było, przecież nie byłam szczupła i miałam szary, gruby, z męskiego flauszu płaszcz. Ledwie wskoczyłyśmy pod łóżko, weszli Rosjanie i dalej świecić latarkami (prądu nie było, paliła się tylko karbidówka). Szukali w szafie pod stołem, podnieśli pierzynę i świecili pod łóżko. Powiedzieli tej pani ,,My tiebia ubijut”, ale ona przysięgała, że nie ma nikogo. Po godzinie jak się uspokoiło, wyszłyśmy spod łóżek. Ona była zdumiona, była pewna, że już wyszłyśmy i miała pretensje, że mogliby ją zabić, gdyby nas znaleźli. Przeprosiłyśmy i poszłyśmy do piwnicy, a tam płacz i lament. Zabierali dziewczyny i stali w kolejce, żeby gwałcić. Tutaj nie zostaję, a była tam córka Banachowej, która zaproponowała nam, byśmy u niej mieszkali. Mieszkanie jest duże i ma dwa wyjścia. Idziemy szybko po schodach, a już na parterze słychać głosy żołnierzy, one wskoczyły do mieszkania, a ja ostatnia mogłabym nie zdążyć, a że przy schodach były drzwi otwarte, wskoczyłam do środka. Nikt mnie nie zauważył. W drugim pokoju stał parawan. Przed nim siedziała młoda kobieta i bardzo płakała. Obok niej stał wujek (którego mieszkanie to było), głaskał i pocieszał. Ja skoczyłam za parawan, za moimi plecami stała szafa. Wtem wparował żołnierz, że tutaj weszła dziewczyna. Ten wujek wrzeszczał na niego: „Czekaliśmy na was, a wy co robicie. Ośmiu żołnierzy ją gwałciło. Tutaj nie ma nikogo” /…/.
Źródło:
II wojna światowa we wspomnieniach Haliny Szymańskiej z d. Jurgawka, „Zeszyty Chojnickie” 2015, nr 31, s. 208-214.
Niemal nazajutrz po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną zaczęto urządzać łapanki na młodych mieszkańców Chojnic, które nasilały się w czasie i trwały do końca marca, chociaż niektóre osoby trafiły na Wschód jeszcze wraz z wycofywaniem się oddziałów radzieckich spod Berlina. Aresztowaniom podlegali młodzieńcy, którzy mieli jakikolwiek związek z polską partyzantką lub Armią Krajową. Podobnie postępowano z mężczyznami mogącymi mieć wartość ekonomiczną, których wykorzystać można było do pracy w gospodarce ZSRR. Niezależnie aresztowano robotników przymusowych ze Wschodu przybyłych do pracy w III Rzeszy i sprawdzano pod kątem politycznym i ideologicznym. W ten sposób Armia Czerwona przygotowywała przedpole dla polskich władz komunistycznych, które miały przejąć główne ośrodki państwowe w kraju.
W pierwszych tygodniach po opanowaniu miasta i powiatu przez Armię Czerwoną z terenu tego deportowano na Wschód ponad 1000 mieszkańców. Wywożono aresztantów w trzy główne regiony: na pogranicze litewsko-łotewskie, do okręgu moskiewskiego oraz na Ural, głównie do Czelabińska, gdzie istniał wielki obóz pracy, do którego przywożono robotników z całej wyzwalanej przez Armię Czerwoną Europy Środkowej. Większość z osób deportowanych wracała wraz z końcem 1945 r. bądź wiosną 1946 r. do swych domów. Ostatni jednak więźniowie dotarli dopiero w lecie 1949 r., spędzając w tym nieludzkim kraju kilka lat i pracując przymusowo na rzecz gospodarki tego kraju. Śmiertelność wśród tych osób była wysoka i stanowiła ok. 25% stanu osobowego. Umierali oni często z chorób, niedożywienia, braku opieki medycznej i zimna, albowiem musieli pracować w temperaturze do -60°C.
Osoby aresztowane, więzione i następnie deportowane w głąb Związku Radzieckiego prowadzono na piechotę, mimo trwającej zimy i wczesnej wiosny, do punktów zbornych, na które wyznaczono główne stacje kolejowe – Toruń, Działdowo lub Nasielsk. Tam umieszczano ich w byłych niemieckich obozach pracy, które posiadały drewniane baraki i ogrodzone były słupami z drutem kolczastym oraz wyposażone w wieże wartownicze. W miejscach tych odbywała się wstępna selekcja i następnie organizowano transporty kolejowe na Wschód. Były one wyposażone – bez wyjątku – w wagony towarowe, które najczęściej nie posiadały żadnych wygód, poza dziurą wyciętą w podłodze, za pośrednictwem której można było załatwiać swe fizjologiczne potrzeby. Wyżywienie w czasie transportu było podstawowe i składało się najczęściej z ryby i kawałka ciemnego chleba bądź kilku parowanych ziemniaków. Podobne jedzenie serwowano w obozach pracy na Wschodzie.
Deportowanych, którzy umierali w czasie transportu wynoszono z wagonów i zostawiano na stacjach kolejowych, na których pociąg ten się zatrzymywał. Podobnie, jeżeli więźniowie umierali w czasie nadludzkiej pracy w miejscu, do którego dotarli, chowano ich w zbiorowych mogiłach, nie posiadających klepsydry. Niektóre osoby spośród deportowanych nie wytrzymując psychicznie tej wywózki targnęły się na swoje życie, rzucając się na druty kolczaste bądź oddalając z miejsca pracy za co groziła kara śmierci przez zastrzelenie, którą wykonywał strażnik.
Relacja z deportacji na pogranicze litewsko-łotewskie
[Chojnice-Łotwa, luty-październik 1945 r.]
Po wyzwoleniu miasta w lutym 1945 r. przez Armię Czerwoną do Chojnic wkroczyli Sowieci. Pośród ogólnego rabunku i gwałtów na kobietach zebrano wszystkich mężczyzn z miasta na teren konwiktu przy ul. Grunwaldzkiej. Miało to miejsce 16 lutego 1945 r. Stąd zabrano ich na piechotę przez Tucholę do obiektów więzienia w Koronowie. Tam spędziłem prawie sześć dni i dalej wyruszyłem wraz z grupą aresztowanych do Torunia. W trakcie tego marszu nie myślałem o ucieczce, dlatego iż przez cały czas wierzyłem w tworzenie się nowych władz i państwa polskiego. W Toruniu wraz z grupą Pomorzan załadowano mnie do wagonów towarowych i wywieziono w kierunku północno-wschodnim. Należałem do grupy deportowanych obywateli polskiego Pomorza, których skierowano na terytorium Łotwy do pracy na rzecz gospodarki radzieckiej. W Dźwińsku (ob. Dyneburg) nad Dźwiną znalazłem się po tygodniowym okresie podróży. Tam, w starych koszarach, do których prowadził zwodzony most na rzece Dźwinie, mieścił się międzynarodowy obóz jeniecki.
Od początku przybycia na terytorium Łotwy dużo pracowałem przy wyrębie lasu, w miejscowym szpitalu i przy sortowaniu opuszczonych szczątków różnorakiego rodzaju broni. Następnie do Dźwińska przychodziły transporty z amerykańskimi częściami do samochodów. Przy załadowywaniu i sortowaniu skrzyń drewnianych z tymi częściami pracowałem wraz z innymi deportowanymi. Części te składano w pobliżu, a gotowe samochody wysyłano od razu na front. Przy czynnościach tych pracowałem do końca sierpnia 1945 r.
Przez cały okres pobytu na Łotwie przebywałem w cytadeli, której mury miały grubość półtora metra, a światło przedostawało się przez niewielkie okienka. Spało się na pryczach, które nie miały żadnego przykrycia czy nawet siennika. Brak warunków sanitarnych i bieżącej wody powodował dużą śmiertelność wśród deportowanych. Zamiast toalety ustawiono w rogu cytadeli drąg, przez który mogli deportowani załatwiać swe potrzeby fizjologiczne. Za podstawę żywieniową służyły ryby odławiane w sąsiedniej rzece. Z tych ryb gotowano zupy bądź też jedzono je na surowo.
W przeciwieństwie do Niemców, żołnierze rosyjscy traktowali mnie łagodniej, gdyż nie bili, maltretowali czy mordowali, jak w okresie okupacji czynili to żandarmi niemieccy. Wraz z nastaniem września 1945 r. Rosjanie przenieśli polskich robotników przymusowych z Dźwińska do Iławy. Tam też po kilku dniach zostałem zwolniony przez polski Urząd Repatriacyjny i 4 października 1945 r. powróciłem do Chojnic. Kiedy nad ranem zapukałem do domu, w którym mieszkałem przed wojną, drzwi otworzył mi żołnierz rosyjski z wymierzonym we mnie pistoletem. Cudem wówczas uniknąłem śmierci, gdyż Rosjanie zajęli mój cały dom zaraz po wkroczeniu do miasta. W ten sposób zakończyła się moja sześcioletnia niewola, okupacja i darmowa praca na rzecz innego kraju.
Źródło:
Moje lata spędzone w okresie II wojny światowej. Wspomina Mieczysław Stasiak, „Zeszyty Chojnickie” 1999, nr 17, s. 87-89.
Po trudnych, pełnych łez, wyrzeczeń i tragedii rodzinnych oraz społecznych latach okupacji hitlerowskiej na ziemi chojnickiej podjęto się zadania – z inspiracji władz państwowych –wyliczenia strat ludnościowych i materialnych doznanych w okresie 1939-1945. W tym celu starosta powiatowy mgr Tadeusz Rześniowiecki zwołał na 6 czerwca 1945 r. przedstawicieli władz i urzędów, organizacji politycznych, zawodowych i społecznych do lokalu Urbana przy Placu Niepodległości celem utworzenia Powiatowego Komitetu Uczczenia Ofiar Zbrodni Hitlerowskich. Na zebraniu tym wybrano władze tego Komitetu w osobach: dr med. Jan Łukowicz – przewodniczący, red. Franciszek Lemańczyk – zastępca przewodniczącego i Jan Krajecki – sekretarz. W skład Komitetu weszły jeszcze inne reprezentatywne osoby z miasta i powiatu.
Do pierwszych zadań, jakie zostały postawione przed Powiatowym Komitetem, stała się ekshumacja ofiar zbrodni hitlerowskich zamordowanych nie tylko w chojnickiej Dolinie Śmierci, ale i innych miejscach kaźni. Masowe groby odkryto na polach Daleckiego, nad Szosą Bytowską, w żwirowni i w lesie Dogsa, na polach Igielskich oraz we Witkach tuż za Zakładem Poprawczym. Ujawniono wówczas także miejsce eksterminacji na Ostrówku, gdzie w styczniu 1945 r. zamordowano i spalono jednorazowo największą liczbę ofiar. Miejsca kaźni odkryto także na terenie powiatu chojnickiego – w Kłodawie, koło Męcikała w lesie państwowym, w Krojantach na placu ćwiczeń wojskowych i w parku byłego majątku należącego do Alojzego Pruszaka, w Rytlu na skraju lasu nad rzeką Brdą, w Wielu, w okolicach Czerska oraz zwęglone zwłoki ludzkie w stodole gospodarza Durajewskiego w Leśnie. Ponadto zgłoszono do Komitetu kilka pojedynczych grobów występujących na terenie całego powiatu.
Już wówczas z ramienia Komitetu powołano Komisję Śledczą dla Zbadania Zbrodni Hitlerowskich przy Sądach Grodzkich w Chojnicach i Czersku. Przewodniczącym tego kolegium w Chojnicach wybrano sędziego okręgowego Jana Ornassa, a sekretarzem Zenona Komorowskiego. Komisja Śledcza ustaliła zbrodnie dokonane na terenie powiatu przez hitlerowców, dalej ofiary wysłane do obozów koncentracyjnych oraz osób wysiedlonych ze swych domów i gospodarstw. Ponadto usystematyzowała wiedzę na temat eksterminacyjnej działalności III Rzeszy Niemieckiej w mieście i powiecie.
Od 3 października 1945 r. Powiatowy Komitet przystąpił do ekshumacji zwłok pomordowanych, które trwały aż do nadejścia zimy. Poza zidentyfikowanymi ofiarami polskimi z miejsc kaźni wydobyto szczątki żołnierzy armii brytyjskiej i francuskiej, co świadczyło o międzynarodowym charakterze podjętych działań. Ostatnią ekshumację Komitet przeprowadził 14 maja 1946 r.
Ofiary zbrodni hitlerowskich zostały pochowane z należnym im szacunkiem. Największy masowy pogrzeb miał miejsce w dniu święta Niepokalanego Poczęcia 8 grudnia 1945 r. Ich szczątki spoczęły na wydzielonym miejscu przy ul. Gdańskiej, który nazwany został cmentarzem ofiar zbrodni hitlerowskich. Nie wszystkie ofiary tych zbrodni zostały wówczas wydobyte z chojnickiej ziemi, stąd w ostatnim okresie podjęte zostały badania archeologiczne w terenie, których celem było upamiętnienie wszystkich zamordowanych z powiatu chojnickiego w okresie wojny.
Komitet o stratach polskich na ziemi chojnickiej
[Chojnice, 1946 r.]
Wysiedlanie Polaków
W każdym razie ilu z owych wysiedlonych, zwłaszcza kobiet, starców i dzieci, poniosło śmierć w owej podróży w bydlęcych wagonach, wśród nieznośnego mrozu, ilu straciło zdrowie, znalazłszy się w najokropniejszych warunkach materialnych o tym może najlepiej powiedzieć ten, który sam z łaski Niemców tego losu zaznać musiał.
Usiłowanie wytępienia ludności polskiej
Załączona jednak lista wszystkich w powiecie chojnickim pomordowanych Polaków udowadnia, że usiłowali oni wytępić element polski drogą krwawych egzekucji i powolnych, lecz skutecznych tortur w obozach koncentracyjnych.
Zachowanie się Niemców wobec Polaków w życiu codziennym
Gorzej jednak było w powiecie chojnickim, gdzie Niemców było stosunkowo więcej i dlatego ich buta proporcjonalnie do poczucia siły i liczby wzrastała. W dodatku zakaz posługiwania się językiem polskim był rzeczą straszną. Obawy przed publiczną zniewagą, przed karą doraźnie wymierzoną w postaci bicia, grzywny pieniężnej a nawet aresztu, przechodziła często w formalną fobię.
Niemieckie listy narodowe
Największą jednak klęską dla spoistości narodu polskiego było rozdzielenie ludności według list. Wiemy, że zapisywanie to zostało pod przymusem dokonane, a jednak sprowadziło ono pewien rozdźwięk w naszym społeczeństwie. Celem hitlerowców było rozbicie i skłócenie Polaków między sobą /…/.
Szkoła
Przez lat 5 nie widziało polskie dziecko polskiej książki. Czuwały nad nim w szkole argusowe oczy hitlerowskiego nauczyciela, stosującego nader skuteczne środki pedagogiczne, tj. bicie i wyzwiska.
Straty materialne
Straty spowodowane przez Niemców w powiecie chojnickim bezpośrednio czy też pośrednio są olbrzymie. Obliczenia tych szkół przedstawia się następująco: zrabowane meble, pościel, bieliznę /…/ inwentarz żywy i martwy /…/ spalone i zniszczone domy /…/ upośledzenie fizyczne /…/ upośledzeń umysłowych /…/ 1175 wypadków, w których jedyni żywiciele rodziny utracili swe życie.
Źródło:
Chojnice w latach 1939-1945, oprac. Powiatowy Komitet Uczczenia Ofiar Zbrodni Hitlerowskich, Chojnice [1947], s. 109-112.
Dofinansowano ze środków budżetu państwa w ramach programu Ministra Edukacji i Nauki pod nazwą „Nauka dla społeczeństwa” nr projektu NdS/552249/2022/2022, kwota dofinansowania 270 250,00 zł, całkowita wartość projektu 270 250,00 zł.
Wszystkie prawa zastrzeżone © 2025